Życie wówczas było okropnie ciężkie. Pieniędzy brakowało katastrofalnie, nawet na jedzenie, i brałam każdą pracę, by tylko zapewnić dzieciom utrzymanie. Każdy poranek zaczynał się od niepokoju — co podać rodzinie do jedzenia i co założyć, skoro w szafie prawie nic nie było.
Pewnego dnia w internecie natknęłam się na nietypowe ogłoszenie:
„Poszukiwana zmywaczka do restauracji. Wysokie wynagrodzenie, premie i wyżywienie”.
Brzmiało to podejrzanie kusząco, ale nie miałam wyboru. Zadzwoniłam i umówiłam się na spotkanie.
Restauracja znajdowała się na starej uliczce w mieście, gdzie prawie nie było życia — wokół ruiny budynków i cisza. Ale gdy weszłam do środka, oniemiałam: drogi wystrój, błyszczące żyrandole, zapach luksusu. Przyjęto mnie bez rozmowy kwalifikacyjnej, od razu powiedziano: „Pasujesz do nas”.
Jednak już pierwszego dnia pracy poczułam, że coś jest nie tak. Do sali przychodzili ludzie w drogich garniturach i z zimnymi twarzami. Rzadko coś zamawiali — czasem po prostu siedzieli kilka minut i wychodzili.
Najdziwniejsze działo się jednak w kuchni. Przynoszono mi całe stosy całkowicie czystych talerzy i kazano je myć ponownie. W tym czasie kucharze przygotowywali ogromną ilość jedzenia, ale większość dań później gdzieś znikała lub była wyrzucana.
Pewnego dnia nie wytrzymałam i zapytałam menadżera:
— Dlaczego mam myć czyste naczynia?
Spojrzała na mnie lodowatym wzrokiem i krótko powiedziała:
— Rób, co powiedziano. Reszta cię nie dotyczy.
Po tym wszystkim poczułam zimny dreszcz w środku. Rozumiałam, że dzieje się coś dziwnego, ale bałam się stracić pracę — pieniądze były desperacko potrzebne.
I dopiero po kilku dniach przypadkiem podsłuchałam rozmowę menadżera z jednym z gości… Wtedy zaparło mi dech w piersiach — wszystko dopiero się zaczynało.
Kontynuacja w pierwszym komentarzu 👇👇
Przypadkiem podsłuchałam rozmowę menadżera z jednym z gości i w końcu wszystko zrozumiałam.
Okazało się, że restauracja służyła tylko za zasłonę: w jej piwnicach prowadzono ukryte transakcje, przez konta lokalu legalizowano ogromne sumy pieniędzy, a jedzenie i „czyste talerze” były jedynie przykrywką.
Na pierwszy rzut oka wydawało się, że drogie dania są po prostu wyrzucane, ale w rzeczywistości restauracja służyła do fikcyjnych zamówień i rozliczeń wobec banków.
Gdy to zrozumiałam, ogarnęła mnie ogromna trwoga. Stało się jasne: gdybym została, prędzej czy później zostałabym wciągnięta w te mroczne schematy. Następnego dnia odeszłam, nawet nie zabierając ostatniej wypłaty.
Pieniądze nie były warte przerażenia, które kryło się za luksusową szyldem „restauracji elitarniej”.









