Amelia od tygodni marzyła o chwili, kiedy w końcu przytuli swoje pierwsze wnuczę. Ale gdy nadszedł ten dzień, jej syn, Marek, odmówił przyjazdu po nią. Bez samochodu i opierając się na lasce, kobieta postanowiła iść pieszo. Mimo zmęczenia i bólu, ruszyła w drogę z sercem pełnym nadziei.
Zobacz ciąg dalszy w pierwszym komentarzu․👇👇
Po godzinach marszu dotarła pod drzwi syna. Ale zamiast ciepłego powitania – spotkała ją chłodna odmowa. Marek nawet nie wpuścił jej do środka.
Tego ranka Amelia zadzwoniła:
– Marku, czy mogę cię dziś odwiedzić? Bardzo chciałabym zobaczyć maleństwo.
– Mamo, dzisiaj nie dam rady. Muszę zrobić zakupy dla Camilli, potem spodziewamy się gości – odpowiedział obojętnym tonem.
– A może mógłbyś po mnie podjechać? Nie mieszkam przecież tak daleko – zapytała cicho.
– Przykro mi, mamo, ale nie teraz. Może kiedy indziej – zakończył rozmowę.
Zrezygnowana, siedziała chwilę w milczeniu. Wspominała czasy, gdy samotnie wychowywała Marka, przy wsparciu swojej matki. Teraz wydawało się, że syn zupełnie o tym zapomniał.
Odkąd Marek ożenił się z Camillą, pochodzącą z zamożnej rodziny, stał się bardziej zdystansowany. Mieszkali w nowoczesnym domu, prezent od jej rodziców, podczas gdy Amelia została sama w skromnym mieszkaniu.
„Może naprawdę jest zajęty… Może przesadzam” – myślała. Ale tęsknota za wnukiem była silniejsza.
Wzięła torebkę, ubrała się ciepło i wyruszyła pieszo. Droga była długa i męcząca. Zatrzymywała się co kilka kroków. Po ponad czterech godzinach stanęła przed domem syna.
Zadzwoniła do drzwi. Marek otworzył zaskoczony.
– Mamo? Co ty tu robisz?
– Tylko chciałam zobaczyć wnuczka. Przyniosłam coś małego – odpowiedziała z uśmiechem, pokazując paczuszkę.
– Mamo, przecież mówiłem, że dzisiaj nie możemy. Idź proszę do domu.
– Szłam tu cztery godziny… na piechotę – wyszeptała.
– Przykro mi, ale to nie jest odpowiedni moment – powiedział chłodno i zamknął drzwi.
Amelia stała przez chwilę w osłupieniu. Położyła paczkę na wycieraczce i odwróciła się. Miała wracać, ale jedna z sąsiadek zauważyła ją i odwiozła do domu.
W mieszkaniu Amelia osunęła się na kanapę. Nogi miała spuchnięte, bolały ją stawy. Nałożyła żel chłodzący i zasnęła z bólu.
W tym czasie Marek przygotowywał kolację. Zauważył paczuszkę na progu. Otworzył ją i zamarł – w środku były jego stare zabawki z dzieciństwa. Te, które matka przez lata przechowywała z troską.
Zalało go poczucie winy.
– Co ja zrobiłem… – szepnął do siebie.
Camilla spojrzała na niego z troską:
– Coś się stało?
– Moja mama… przyszła pieszo, żeby zobaczyć naszego syna. A ja… ją odprawiłem.
– Idź do niej. Jeszcze nie jest za późno – powiedziała spokojnie.
Marek natychmiast pojechał do niej. Otworzył drzwi własnym kluczem i zastał matkę śpiącą na kanapie. Była zmęczona i skulona.
Uklęknął przy niej.
– Mamo… przepraszam. Bardzo cię skrzywdziłem.
Amelia otworzyła oczy.
– Marku…?
– Jestem tutaj. I chcę to wszystko naprawić.
Tego wieczoru długo rozmawiali. Marek podał jej herbatę, pomógł z bólem nóg, i po raz pierwszy od dawna naprawdę ją wysłuchał.
Następnego dnia zabrał ją do siebie. Camilla przywitała ją z otwartymi ramionami, a Amelia w końcu przytuliła swojego wnuka.
Kilka tygodni później Marek zapytał:
– Mamo, może zamieszkasz z nami? Już nigdy nie będziesz sama.